Strona stworzona, dzięki uprzejmości Biblioteki Publicznej Gminy Prażmów, przez miłośników gminy Prażmów. Ustanów 2023
Teresa Wójcicka - 30 V 2020 r.
Korekta i przypisy: Bartłomiej Kucharski
Mówimy o nich słupy wysokiego napięcia. Są elementem naszego krajobrazu. Dla wielu z nas stoją od zawsze i mało kto z nas zastanawia się, kto i kiedy je postawił.
Już dawno zbierałam się, żeby o nich napisać, ale to telefon od młodego historyka z pytaniem czy coś wiem na ich temat skłonił mnie do napisania i podzielenia się również z Państwem tym co wiem.
Gdy przyszłam na świat one już były. Już były na pewno "dorosłe". Moje dzieciństwo i młodość upłynęły z nimi po sąsiedzku. Zawsze lubiłam na nie patrzeć, podziwiać ich ogrom, obserwować jak liny w zależności od temperatury luźno zwisają nisko nad drogą, lub naprężone wiszą wysoko. Lubiłam też słuchać jak druty skrzypią. Wielką swego czasu atrakcją dla miejscowych dorosłych i dzieciaków było malowanie konstrukcji. Lubiliśmy patrzeć na maleńkich ludzi, którzy byli wysoko. Raz też wymieniali liny. Tyle ode mnie.
Teraz wszystko to, co słyszałam i co udało mi się zapamiętać. Co słyszałam od tych, którzy widzieli lub słyszeli od tych, którzy widzieli.
"Słupy postawili Niemcy za okupacji. To znaczy wszystko robili Żydzi, a Niemcy tylko pilnowali żeby robili. Tylko kwiczało to żydostwo, tak było bite", opowiadała moja mama.
"Przyszedł do nas kiedyś Niemiec z jednym Żydem. Po tym Żydzie wszy chodziły aż kapota na nim się trzęsła. Akurat mamusia zaparzyła śrutę dla świń. Żyd spytał się Niemca czy może zjeść. Niemiec pozwolił i Żyd jadł z koryta razem ze świniami, taki był głodny". Tyle pamiętam z opowiadań mojej mamy.
Z opowiadań tatusia udało mi się zapamiętać tyle: "Żydostwo musiało robić, było bite i musiało śpiewać: Nasz Hitler nasz kochany złoty nauczył nas roboty. A Mościcki, Śmigły Rydz nie nauczył nas nic".
Z relacji pana Józia (który wtedy były malutkim chłopcem i historię zna z opowiadań swoich rodziców) wiem, że Żydów Niemcy przywozili z Zalesia koło Grójca. Tam w okolicy była żwirownia. I tam był duży barak, gdzie Żydzi byli zakwaterowani i stamtąd przywożeni do roboty. Przywożono ich codziennie rano i rozstawiano do pracy. Każdy jeden Niemiec miał do pilnowania 5 słupów, tj. odcinek około 1 km. Niemiec chodził od słupa do słupa przez cały dzień i obserwował. Tylko raz na dzień przywożono im jeden posiłek, jakąś bardzo rzadką zupę. Żydzi byli bardzo wycieńczeni pracą i zawsze bardzo głodni. Jeżeli któryś zasłabł i nie miał siły robić był dobijany kolbą i zakopywany. Dół kopali Żydzi i oni też zasypywali zmarłych. Wg pana Józia pod słupami też pochowano niejedną wycieńczoną osobę.
Żwir do zaprawy przywozili wynajęci chłopi furmankami z okolic Drwalewa. 6 ton cementu wchodziło pod jeden słup. Najpierw kopali głęboki dół. Często stali po pas w wodzie lub w błocie. Kopano ręcznie łopatami. Potem silnie zbrojono i zalewano cementem. Cement urabiali ręcznie. W ziemi ukryta jest cała wielka ława, na zewnątrz widać wystające jedynie podstawy pod nogi słupa. Pracowali tylko Żydzi. Niemiec nad nimi stał i pilnował. Nikomu z Polaków nie wolno było zbliżać się do Żydów. Raz mamusia ugotowała kartofli dla świń i z litości postawiła sagan pod tym słupem. Niemiec zobaczył, pogroził palcem i pokazał na karabin że jeśli kiedyś jeszcze tak zrobi, to może ją za to zabić. Była też taka sytuacja, że Żydzi sami podbiegli do świńskiego koryta i też rodzice pana Józia mieli z tego powodu kłopoty.
Pani Teresa bardzo dobrze pamięta jak te słupy stawiali. Opowiedziała mi, jak była małą dziewuszką i z koleżanką wspięły się na jeden (przy którym nikogo nie było). Koleżanka wlazła na pierwsze skrzydło, ona była niżej i stamtąd zobaczyły jak przy innym słupie Niemcy bili Żydów. Przestraszyły się bardzo i szybko przez pole uciekły do domu. Pamięta też, że słupy były podnoszone, ale nie pamięta jak. Żyd musiał robić, musiał się słuchać. Niemcy nie patrzyły, trzeba było oddać kontyngent. Opowiada mi, jak jej ojciec przed Niemcami schował w oborze zakopując w gnoju 3 metry kartofli. Przyjechali Niemcy, szukali, stukali, dźgali tak długo, aż znaleźli i zabrali. Opowiada też o ukrywanych w krzakach przed Niemcami krowach. Pani Teresa wie od jednego z sąsiadów, że jednemu Żydowi udało się uciec z tych robót. Wykopał sobie dół w gęstych czerniach (tarnina), maskował gałęziami. Potem ludzie z Błonia dali mu ubranie.
Pan Zygmunt był wtedy chłopakiem, pamięta jak do krzaków bzu wynosił chleb, który matka upiekła i Żydzi podbiegali żeby się posilić. Pamięta, że byli zawsze bardzo głodni. Pamięta, jak połykali marchew, która rosła na polu niedaleko ich roboty. Dostawali tylko raz dziennie zawsze taką samą zupę z brukwi. Krzaki bzu zasłaniały postać wtedy małego pana Zygmunta i Niemcom trudno było go zauważyć. Jeden z Żydów obiecywał panu Zygmuntowi, że jeżeli przeżyje na pewno do niego wróci i odwdzięczy się za te kawałki chleba. Nie wrócił...
Opowiada mi, jak Żydzi ręcznie kopali doły, jak z dołów było widać tylko końce podniesionych do góry rąk, jak tam bardzo było głęboko, jakie tam w tych dołach było błoto... Beton pod słupem był bardzo dobrze uzbrojony. Nie było tam spawu, tylko wszystko było skręcone na śruby. Pan Zygmunt pamięta też, że jeśli ktoś zasłabł był dobijany i grzebany na miejscu. Według niego w tamtej okolicy jest pochowanych przynajmniej 7 osób. Pamięta też, że sami Żydzi musieli wykonywać pochówek swoich.
Jedna część słupa, wg relacji pana Zygmunta, była skręcana na ziemi i podnoszona dźwigiem takim na gąsienicach. Drugą część dokręcano do tej już stojącej. Pan Zygmunt nie wie skąd przywożono Żydów do roboty. Pamięta, że przywożono ich ciężarówkami z plandeką...
To tyle... Więcej na pewno wiedzą ukryte w ziemi betony i potężne, nadziemne stalowe konstrukcje. Stoją tak prawie 80 lat, wrosły w nasz codzienny krajobraz. Czy będą kiedyś chciały się tą wiedzą podzielić?